Bohun, hmm już lepiej. A może Orlando Bloom

Hotaru nie wypowiedziałaś się na temat pomysłu ewentualnych fanartów Marco.
[b:9bc8dc4888]Gravity Always Wins - część 5 [/b:9bc8dc4888]
Po zakończeniu spotkania wszyscy wyszli do swoich zajęć. Max poszedł do biblioteki ale Liz wyczuwała jak desperacko pragnął skupić się na dokończeniu pracy naukowej. Została tylko Tess więc postanowiły zamówić pizzę i spędzić ze sobą trochę czasu.
Siedziały na podłodze słuchając starych przebojów Counting Crows z płyty CD. Max z sentymentem ją przechowywał, często słuchał, jednak już bez towarzyszącego mu smutku.
Tess polała swoją pizzę sosem Tobasco i podała butelkę Liz. Potrząsnęła głową a Tess się roześmiała
– Jeszcze się w nim nie rozsmakowałaś ?
- Nie całkiem – odpowiedziała – Może pikantne potrawy teraz troszkę bardziej mi smakują zanim....- urwała. Chyba za dużo powiedziała ale patrząc na Tess przypuszczała, że nie da za wygraną.
- Zanim ? – Tess z ciekawością podniosła brwi.
- No...zanim z Maxem...
- Mówiąc innymi słowami, zanim połączyliście się z Maxem ? – figlarne ogniki zatańczyły w jej oczach.
Liz spłonęła na twarzy zastanawiając się skąd Tess może o tym wiedzieć, chociaż oczywiście Marco w liście o tym wspominał. Starała się nie dostrzegać mocniejszego akcentu w jej głosie – widocznie wiedziała sporo o ich duchowym pobieraniu się.
- Tess ! – zawołała przewracając oczami – Nawet o tym nie mów.
- Daj spokój, wiem wszystko o kosmicznych ptaszkach i pszczółkach – roześmiała się odgryzając kawałek pizzy – Dzięki Nasedo.
Liz wiedziała, że z jej twarzy można doskonale czytać i mimo, że to śmieszne czuć zakłopotanie z powodu jakiejkolwiek wzmianki o jej związku z Maxem, nawet tak prywatnej jak ich więź, ale miała przed sobą Tess, która kiedyś sama miała na niego ochotę.
Tess podniosła głowę i oprzytomniała – Posłuchaj...nie musisz czuć się nieswojo. Już dawno zrezygnowałam z Maxa. Wiesz o tym.
Liz skinęła głową sięgając po kawałek pizzy.
- I co, rzeczywiście jest tak niesamowicie jak mówią ? – Tess ściszyła głos – Ten kosmiczny seks ?
Nie o taką rozmowę jej chodziło – porównując wszystkich, w tym wypadku wyjątkowo chodziło o Tess – Nawet nie zamierzam odpowiadać – roześmiała się zmieszana.
- Mówię poważnie, Liz – ciągnęła cicho – Naprawdę chcę wiedzieć...bo jak widać nigdy nie będę tego miała.
Liz usłyszała odrobinę smutku w jej głosie i zmarszczyła brwi - Nie widzę powodu dla którego nie mogłabyś mieć.
- O tak, na pewno. Bo mnóstwo kosmitów kręci się w okolicach Las Cruces … czy gdzieś jeszcze na tej planecie.
- Cóż, najwidoczniej są – przypomniała Liz – Nie dalej jak dzisiaj spotkałyśmy jednego z nich.
Na wzmiankę o Marco tym razem zarumieniała się Tess, a Liz kiedy to zauważyła zapamiętała jako ważną informację.
- Jasne, tylko że jego nie można brać pod uwagę – roześmiała się nerwowo – Jest waszym obrońcą.
- Niech ci będzie, ale powiedział, że są tu także inni. I jeżeli to o czym wspomniał Michael jest prawdą, są z pewnością cudowni.
Tess uśmiechnęła się miękko i nałożyła sobie następny kawałek – Może.
- Słuchaj, myślę, że Michael wysnuł niezłą teorię – ciągnęła dalej Liz – Ty jesteś wspaniała...Isabel oczywiście też. Nie wydaje się żeby rządził tym przypadek.
- Dzięki za uznanie ale już dawno przestałam wierzyć że kogoś znajdę.
- Nie myślisz tak na serio – zapytała poważnie Liz stawiając swój talerz na podłodze – Faceci często cię zapraszają...tylko ty się od nich odwracasz.
- Może to kwestia mojego obcego pochodzenia – odpowiedziała cicho Tess lejąc Tabasco na swoją porcję.
- Zaczęłam spotykać się z Maxem kiedy oboje sądziliśmy, że jestem człowiekiem – zaprotestowała delikatnie Liz.
- Jesteście z Maxem wyjątkowi, Liz. Nie każdemu coś takiego się przytrafia.
No cóż, w tej sprawie nie mogła z nią dyskutować.
Liz podniosła się by zmienić płytę. Już naprawdę nie mogła dłużej słuchać Long December. Od czasu kiedy byli razem, Max zamęczał ją tym nagraniem setki razy.
- Uważam, że nie ma powodu żebyś nie mogła....połączyć się z człowiekiem, Tess – powiedziała – Przynajmniej z tego co wiem.
- Kiedy przed laty całowałam się z Kylem nie doznaliśmy żadnych błysków. Niczego.
- Może dlatego, że to był właśnie Kyle.
Tess roześmiała się gardłowo – Taak, i tu się z tobą zgadzam.
- Za to Maria i Michael mają bardzo intensywne okresy – pocieszyła ją Liz siadając znowu na podłodze.
Tess podniosła brwi – Mają...
Liz zakasłała. Zwierzenia stawały się zbyt osobiste...dla wszystkich.
- Oni chyba nie...- głos Tess ucichł.
- Nie, nie sądzę ale o ile wiem, ich związek ma bardzo uczuciowy charakter.
Tess zamyślona skinęła głową, i nagle zupełnie się wyciszyła – Zmieńmy temat, dobrze ? – Jest tyle ważniejszych spraw.
- Na przykład Marco ? – podsunęła jej Liz i znowu zobaczyła jak Tess się czerwieni.
- Przyjmijmy, że Marco – odpowiedziała wolno. Liz uśmiechnęła się i z tajemniczą miną pochyliła się w jej stronę – Jest naprawdę cudowny, czyż nie ?
- Liz! – Tess przewróciła oczami – Proszę.
- Dobrze, dobrze – uniosła w górę ręce poddając się – Dam ci już spokój.
Nagle Liz roześmiała się z całego serca. Cała ta rozmowa była wyjątkowo osobliwa. W ciągu ostatnich lat zbliżyły się do siebie ale poruszanie takich tematów było dla nich czymś zupełnie nowym. Uśmiechnęła się z zadowoleniem myśląc że wreszcie pomału stawały się dobrymi przyjaciółkami.
- W takim razie wróćmy do tych spraw łączenia się – powiedziała Tess przerywając jej rozmyślania. Liz cicho jęknęła i teraz Tess się roześmiała – Hej, wcześniej ty mnie cisnęłaś, teraz kolej na mnie.
– Przynajmniej sprawiedliwie – odpowiedziała spokojnie Liz.
- Chcę tylko wiedzieć jak to jest – Tess z ciekawością utkwiła w niej niebieskie oczy – Nie chodzi mi akurat o ciebie i Maxa, dobrze ? Powiedz tak ogólnie.
Liz długo się zastanawiała gryząc wargę. Wbrew sobie rozmarzona westchnęła – To coś niewiarygodnego, Tess. Po prostu najpiękniejsza rzecz na świecie.
- Cholera – jęknęła ściągając brwi – Wiedziałam.
- A najbardziej niesamowite jest to...że coraz mocniej się nasila...- głos jej zamarł. Nagle coś wpadło jej do głowy, mimo uczucia zakłopotania jakie jej towarzyszyło.
- Co? – zapytała Tess.
Liz wahała się, chciała ją zapytać o coś, co opierało się na dużej dawce zaufania. Nie była go pewna w stosunku do Tess ale sytuacja stwarzała jedyną okazję bo prawdopodobnie ona znała odpowiedzi na wątpliwości jakie ją nurtowały.
Spojrzała w przenikliwe, niebieskie oczy i nabrała śmiałości – wziąć głęboki wdech i mieć nadzieję, że ich relacje rzeczywiście osiągnęły wymagany poziom. Przysunęła się do stolika i ciągnęła palcem wzdłuż sęków na drewnianym blacie.
- Tess, mogę cię o coś zapytać ? – zaczęła cichutko – O coś bardzo osobistego... co pozostanie tylko między nami, dobrze ?
- Jasne – w jej oczach pojawiła się ciekawość.
- Umm...Liz wahała się przez chwilę. Było trudniej niż przypuszczała – Czy jest jakiś powód dla którego z czasem...te sprawy stają coraz silniejsze ?
Tess bez słowa wpatrywała się w nią, rysy twarzy miała zupełnie nieruchome i Liz natychmiast pożałowała, że poruszyła ten temat.
- Liz? – zapytała rozglądając się po pokoju – Pytasz o to, o czym myślę że pytasz ?
- Nie wiem – odpowiedziała nieśmiało – A myślisz, że o co pytam ?
- No więc... - Tess mierzyła ją wzrokiem by za chwilę odwrócić oczy a Liz widziała jak odrobinę się zaczerwieniła – Czy to ma coś wspólnego ze szczególnym okresem w którym...można powiedzieć, wasze fizyczne pragnienie jest nie do zaspokojenia ?
Liz szybko upiła kilka łyków coli i omal się nie udławiła. No niech jeszcze Tess przeliteruje to głośno.
- Tak – wykrztusiła – Tak, chyba o to pytałam.
- Więc nie wiesz, prawda ? – zapytała zaskoczona – Nic nie wiesz o...tych wszystkich kosmicznych pszczółkach i ptaszkach ?
- Tess – zapytała poważnie Liz – O czym ty mówisz ?
- Dobry Boże – jęknęła – Do tej pory sądziłam, że masz o tym jakieś pojęcie.
- Pojęcie o czym ? – niemal krzyknęła bo zaczynała czuć się niezręcznie i głupio.
Nie mówiąc o tym, że była strasznie ciekawa.
- Że jesteś w cyklu...okresie. W sezonie godów. Jezu, Liz od czterech lat jesteś mężatką, jak możesz tego nie wiedzieć ?
W życiu nie czuła się tak zawstydzona jak w tej chwili. Czuła jak się czerwieni od czubka włosów po koniuszki palców stóp.
- Nie wiem o co ci chodzi ? – odpowiedziała spokojnie chociaż w sercu wcale nie była spokojna – Nie potrzebujemy żadnych sezonów...my tylko...
- Nie rozumiesz Liz – przerwała jej delikatnie Tess - Chodzi mi....więc dobrze, są pewne okresy, w czasie których czujecie do siebie pociąg. Sezon godów jest wtedy... jak ty jesteś na niego...
- Przestań ! – krzyknęła piskliwie zrywając się na nogi – Nawet nie wymawiaj tego głośno ! – wzdrygnęła się – Ooo nie ! zdecydowanie nie !
- Liz – Tess zaczęła się głośno śmiać – Tu nie ma się czego wstydzić.
- Nie, to jakiś koszmar – zaczęła szybko chodzić po pokoju, nie była w stanie się zatrzymać – Brzmi jak wśród zwierząt, czy coś w tym rodzaju.
- Wcale nie - Tess zdecydowanie pokręciła głową – To najbardziej naturalna rzecz na świecie. I naprawdę piękna.
- Nie przyjmuję tego – szepnęła Liz siadając na podłodze obok Tess – Niczego nie potrzebujemy by pragnąc się wzajemnie.
- Oczywiście – odpowiedziała zamyślona Tess – Jednak oboje jesteście kosmitami. W porównaniu z ludźmi nasza rasa jest zredukowana...ograniczona, a to jest niezbędne do zapewnienia reprodukcji.
Liz położyła głowę na stoliku i miękko uderzała w czołem w blat – To najbardziej pokręcona rozmowa jaką kiedykolwiek prowadziłam.
Usłyszała delikatny śmiech – Jesteś mężatką, Liz dlaczego czujesz się niezręcznie ?
- Nie wiem. Może dlatego że rozmawiam z tobą – odpowiedziała cicho.
- No cóż, ale ja znam odpowiedzi na twoje pytania.
Liz podniosła głowę i odchrząknęła – Dobrze, porozmawiajmy, ale naprawdę chcę wiedzieć więcej.
- W porządku.
- Dlaczego nie mieliśmy tego...problemu wcześniej ? Jak mówisz, jesteśmy małżeństwem od czterech lat.
- Może musiałaś dojrzeć do odpowiedniego wieku, pamiętaj, tu chodzi o prokreację.
- Biorę pigułki.
- Dla twojego organizmu to nie ma znaczenia.
- Jak często ?
Tess potrząsnęła głową – Nie mam pewności...myślę, że różnie...ale co najmniej raz na rok.
- Boże - jęknęła Liz przeciągając ręką po włosach – Teraz wiem czego się mogę spodziewać.
Tess uśmiechnęła się, pociągnęła łyk coli i postawiła przed sobą na stole. Przysunęła się bliżej i odchrząknęła - Um, Liz, w związku z tymi cyklami jest coś jeszcze...co powinnaś wiedzieć.
- Co ? – szybko podniosła na nią wzrok.
- Nasedo powiedział, że cykl jest także sposobem na pełne rozbudzenie naszej obcej natury – zawahała się – To jest także jeden z celów, do którego my hybrydy dążymy.
- Och – Liz przegryzła wargę. Coś w tym stwierdzeniu wytrąciło ją z równowagi i nie umiała określić z jakiego powodu. A w ogóle ta cała rozmowa doprowadziła jedynie do tego, że czuła się nieswojo... i skręcało ją dołku.
- I jeszcze muszę ci coś wyjaśnić, zgadzasz się ? – zapytała miękko Tess – Jeżeli chcesz możesz się na mnie wściekać ale jestem twoją przyjaciółką i uważam, że powinnam ci powiedzieć.
Słowa zabrzmiały złowieszczo i Liz poczuła zasychanie w gardle.
- Jasne – przełknęła z trudem ślinę – Mów.
- Liz, moim zdaniem boisz się swojej obcej natury – powiedziała patrząc na swoje ręce – I kiedy powiedziałam na czym to polega, ta wiadomość cię przeraziła. Wzbudziła w tobie pewną odrazę.
Nie była w stanie zdobyć się na nic innego jak tylko patrzeć na Tess z uchylonymi ustami. Niezliczone myśli i emocje przebiegały przez jej umysł powodując zamęt.
- Słowo honoru, nie mogę uwierzyć, że coś takiego przyszło ci do głowy – Liz podniosła lekko głos – To co mówisz sugeruje, że w pewien sposób nie aprobuję Maxa.
- Ależ skąd, Liz. Co ma wspólnego z Maxem pogodzenie się ze swoją obcą naturą ?
- Bo mówisz że się boję, a to oznacza że boję się także tej jego obcej połowy.
- Co ty wygadujesz – powiedziała miękko Tess – Nie chodzi o zaakceptowanie Maxa jako kosmity. Problemem jest w tym, że ty nie postrzegasz siebie jako obcej, Liz.
Wpatrywała się w Tess z mocno bijącym sercem i wiedziała, że ona ma całkowitą rację. A kiedy dotarło to do niej, poczuła podchodzące do oczu łzy.
Nigdy tak naprawdę nie myślała o sobie jako obcej. Owszem Max...i pozostali.
Ale nigdy ona.
Tess dotknęła jej ręki i miękko ścisnęła – Dlatego wiadomość o sezonach godowych tak bardzo cię oszołomiła.
- Miałam wrażenie...jakbym była czymś gorszym niż człowiek.
- Nie chodzi o to, że jesteś gorszym człowiekiem, prawdą jest, że ty nie jesteś człowiekiem, Liz. Posiadasz tyle umiejętności i darów a nigdy nie chciałaś z nich korzystać.
Liz potrząsnęła głową wycierając łzy, zgadzała się z Tess – Nie. I nawet nie próbowałam.
- To prawda, a Max cię nie zachęcał – mówiła ciepło – ponieważ, jak myślę, wie jak bardzo się boisz.
Serce jej się kroiło. Jeżeli Max wie, to na pewno przypuszcza, że się go boi. I znowu łzy podeszły do oczu – Czy on ci o tym powiedział ?
Tess zdecydowanie pokręciła głową – Nigdy.
- Jestem załamana, bo dlaczego Max ma nie sądzić, że jest inaczej ?
- Liz. Max wie, że akceptujesz go całym sercem. Ale to nie jest to samo jak zrozumienie i pogodzenie się z tą częścią siebie której się wstydzisz. Nie dorosłaś do pojęcia kim jesteś...podobnie jak my.
- Mnie zawsze trudno będzie się z tym pogodzić – Liz ciężko westchnęła – Nie widziałam swojego inkubatora....niczego. Mam tyle pytań na które nie znajduję odpowiedzi.
- Może Marco będzie umiał odpowiedzieć na niektóre z nich.
- Nie wiem nawet jak używać swoich darów – mówiła cicho Liz – Nie mam o tym pojęcia.
- Właśnie o tym mówię Liz...gdybyś pojęła swoją obcą naturę, zaczęłabyś rozumieć.
- Ale jak mam to zrobić ? – jej głos gęstniał od strachu. Serce waliło jak szalone.
- Wydaje się że cykl...w jakim teraz jesteś powinien otworzyć w tobie pewne obszary – Tess podwinęła pod siebie nogi – Jeżeli na to pozwolisz. Po to między innymi istnieje.
- W jaki sposób ? Co masz na myśli ?
Teraz Tess się zarumieniła się, jej jasna skóra poróżowiała – Kiedy się kochacie...kiedy dochodzi do połączenia. Właściwie oboje wiecie...ale musisz się na to otworzyć.
- Och..., Liz poczuła jak policzki szybko robią się gorące.
- Max, jako twój mąż, partner może...pomóc obudzić to w tobie, rozumiesz ? O tym właśnie mówię.
Liz długo wpatrywała się w nią czując się tak niezręcznie. Myśli próbowały nadążyć za tym czego się dowiedziała ale teraz nie była w stanie niczego w sobie poukładać.
- Otrzymałam od ciebie mnóstwo przydatnych informacji, Tess – roześmiała się w końcu podnosząc na nią oczy – Jesteś moim kosmicznym doktorem Ruthem.
Tess uśmiechnęła się miękko – Dla ciebie jestem doktor Tess. Bardzo ci dziękuję.
- Akurat w tym przypadku zapamiętam...bo pytania pozostają.
- Doskonale. Zawsze, kiedy będziesz mnie potrzebować.
Długo z uśmiechem patrzyły na siebie a potem Liz zaczęła się histerycznie śmiać - Och. Mój. Boże. – jęknęła kryjąc twarz w dłoniach.
- Co się stało ?
- Ale mi się trafiło – z trudem wykrztusiła Liz nie mogąc opanować śmiechu – Muszę wszystko wyjaśnić Maxowi. Powiedzieć mu, że jesteśmy...w okresie rui.
Tess zakrztusiła się swoją colą i obie rozchichotały się jak szalone.
- I uważasz, że rozmowa będzie interesująca – śmiała się Tess.
- Nie przypuszczam żeby to polegało głównie na rozmowie.
- Nie, tylko... na wzajemnym...kontakcie, tak ?
Liz chwyciła z kanapy poduszkę i trzepnęła nią mocno Tess. A potem długo się śmiały.
Cdn.