Z lękiem przekazuję kolejną część. Wywarła na mnie ogromne wrażenie, pełna pasji, kipiąca od uczuć i emocji, po przeczytaniu której pisarstwo RosDeidre stało się dla mnie niedościgłym wzorem do naśladowania...
[b:c6c9d4a626]Gravity Always Wins - część 7 [/b:c6c9d4a626]
Drzwi się otworzyły i do mieszkania wszedł Max. Zostawił plecak na stole w kuchni i Liz słysząc jego miękkie kroki w przedpokoju zadrżała, wiedziała, że teraz przyjdzie do niej.
Przewróciła się na łóżku i zobaczyła wysoką sylwetkę wchodzącą do ciemnej sypialni. Zrobiło jej się gorąco, jak zawsze gdy był tak blisko.
- Hej – szepnęła.
- Hej - odpowiedział cicho, siadając na krawędzi łóżka. Gładził ją lekko po włosach odgarniając je z twarzy – Czekasz ?
- Nie umiałabym zasnąć – roześmiała się gardłowo kiedy pochylił się muskając jej usta. Całował ją niezwykle czule, łagodnie, powoli rozchylając wargi. Objęła dłońmi jego twarz i przyciągnęła do siebie.
- Tęskniłem za tobą - szeptał przy jej policzku, ciepły oddech owiał skórę.
- Umm...- mruczała pogłębiając pocałunek, języki rozpoczęły powolny, zmysłowy taniec.
Czuła na sobie jego ślizgającą się energię kiedy otwierał się do niej a ona odpowiadała mu drżeniem. Całował ją łapczywiej, coraz bardziej zachłannie i wolno kładł się na niej. Zaskoczyło ją, że nawet nie zdjął kurtki i butów tylko od razu rozpoczął tę dręczącą grę. A teraz potęgował ją, roztaczając powoli i ostrożnie na całe jej ciało tę napierającą energię, aż wnikała w najwrażliwsze miejsca. Czuła przez skórę jej wrzenie, zachęcała do otworzenia się przed nim...kusiła by zbliżyła się bardziej niż znajdowały się ich ciała.
I dokładnie wiedziała jak bardzo jej pragnie – po twardym wzniesieniu dżinsów ocierających się o jej udo. Świadomość jego gotowości, kiedy naciskał na nią tak nisko, zaczęła szybko przyspieszać jej oddech.
Gorejąca energia przebiegała po niej intensywnymi falami dopraszając się do otworzenia ich dusz, a w tym czasie tak desperacko zdobywał jej wargi głębokimi, pożądliwymi pocałunkami. Języki przylgnęły do siebie mocno, jego ręka igrała przy tasiemce jej spodni by zsunąć je niżej. Jak to możliwe żeby wszystko tak strasznie szybko się nasilało ?
- Liz – jęknął – Wpuść mnie, skarbie. Proszę – błagał dysząc miękko, a ona pomału topniała w swoim postanowieniu. Jak mogła się przed nim wzbraniać kiedy tak jej potrzebuje, kiedy ona pragnie tego bardziej niż powietrza ?
Więc otworzyła ich więź szeroko i poczuła eksplozję niemal rozpruwającą piersi. Nie była przygotowana na napierającą tak mocno energię Maxa – silniejszą jak nigdy przedtem. Był ekscytujący i upojny, i zdążyła tylko zachłysnąć się oddechem, tylko cicho krzyknąć gdy ich dusze gwałtownie się rozpostarły.
Moja miłości...westchnął miękko, Tęskniłem za tobą tak bardzo...tak bardzo.
Ja także, szeptała cichutko, gładząc go po twarzy, kiedy języki rozpaczliwie się splatały.
Nie mogłem się uczyć. Siedziałem tam i marzyłem o tobie, skarżył się.
Och, a ja mu muszę powiedzieć, pomyślała szybko.
Pocałunki Maxa się wyciszyły Powiedzieć mi, o czym ? zapytał a ona miała wrażenie jak gdyby ją na czymś przyłapał.
- Chryste, Max - jęknęła - Nie podsłuchuj.
Wiesz, kochanie na czym to polega. Kiedy jesteśmy otwarci, mam wstęp wolny, uśmiechnął się.
Uniósł się na łokciach i spotkał jej wzrok. Nawet w ciemnościach poznała jak zmieniły się jego oczy, jakie były wzburzone, przesłonięte wielkimi, czarnymi źrenicami. Już te krótkie pocałunki zostawiły na jego twarzy rumieńce i potargały włosy. I wyglądał przy tym tak niesłychanie zmysłowo.
Gładziła łagodnie miękki policzek czując pod palcami lekki zarost. Pocałował ją w czoło i znowu spojrzał uważnie.
- Powiedz – nalegał.
Przegryzła wargę, wolno zsunęła go z siebie. Położył się na boku i patrzył na nią – Nie chcesz zdjąć butów ? - zaproponowała.
- Nie za bardzo. Co się dzieje ?
- Och – myśli biegły jak szalone, było trudniej niż sobie wyobrażała. Sądziła wcześniej, że prawda wypłynie sama z siebie, bez wysiłku. A teraz leżał tak blisko i czekał. Z trudem przełknęła i przewróciła się na wznak żeby nie spotkać jego spojrzenia. Słyszała w ciemnościach miękki oddech i zdała sobie sprawę jakie to ciężkie i przytłaczające.
- Właśnie dzisiaj o czymś się dowiedziałam – powiedziała ledwie słyszalnym szeptem.
- Tak... – zachęcał, gładząc ją po włosach.
- No więc...to coś naprawdę zabawnego... – ciągnęła i czuła jak głęboko się rumieni, Dobry Boże...a my jesteśmy tak zupełnie połączeni...jeszcze nie zespoleni, ale złączeni. Czyżby już nie wiedział ? Szybko zerknęła na niego, ale na twarzy miał tylko wyraz zaciekawienia, czekał i wydawało się, że nie zna jej myśli.
- Liz, skarbie – przesuwał miękko dłonią po jej włosach – O czym chcesz mi powiedzieć ?
- Boże, Max. Nie wiem dlaczego, ale to strasznie trudne – poczuła napływające do oczu łzy, chociaż to było śmieszne. Przecież był jej mężem...a nawet kimś więcej, partnerem. Więc zdobyła się na odwagę.
- Właśnie dzisiaj dowiedziałam się dlaczego tak ciągle jesteśmy siebie spragnieni. Jest na to specyficzne wytłumaczenie.
Rzuciła na niego spłoszone spojrzenie ale wydawał się bardzo spokojny. Oparł policzek na jej poduszce, podłożył pod niego rękę i patrzył na nią z taką miłością, że ponownie ją ośmielił.
- Dobrze byłoby wiedzieć – odpowiedział.
- Tak...cóż...to jest...że my jesteśmy...Boże, Boże. Dlaczego to takie trudne ?
- Że jesteśmy...- podpowiadał.
- Bo Tess mówiła, że jesteśmy...w okresie jakiegoś cyklu godowego...Czymś w rodzaju kosmicznego popędu...do tych spraw - dokończyła zakrywając twarz rękami. Policzki płonęły a z niej całej aż tryskało zakłopotanie.
Leżała z zakrytymi oczami nadsłuchując co powie, jednak on milczał - Max? – zapytała niepewnie nie patrząc na niego.
Wtedy usłyszała obok siebie leciutki śmiech – Liz, dziecinko...czemu się wstydzisz ?
- Nie wiem – jęknęła.
- To przecież ja. Jestem twoim mężem, kochankiem,...i jestem z tobą od pięciu lat.
- Tak.
- A poza tym, już wcześniej zacząłem podejrzewać, że coś takiego się dzieje.
- Podejrzewałeś ?
- Troszkę, ale tak naprawdę zaczęło do mnie dochodzić od kilku dni, kiedy tak strasznie wszystko się nasiliło.
- To prawda.
- I było dla mnie wskazówką – szepnął, umilkł i odwrócił ją do siebie – Myślę, że nie ma nic piękniejszego niż dzielenie tego z tobą. A ja to uwielbiam.
- Nie sądzisz...że to niesamowite ? – spytała, z ociąganiem spotykając jego spojrzenie. Zaskoczona zobaczyła miękki uśmiech i tyle miłości w oczach.
- Ależ skąd – podniósł się, szybko rozwiązał buty i zrzucił je obok łóżka – Byłoby niesamowite gdybym kochał się z tobą w butach. To dopiero byłoby dziwaczne – roześmiał się.
A potem zsunął z ramion kurtkę, powiesił na oparciu łóżka, odwrócił i znów pochylił się nad nią. Słyszała bicie jego serca przy swojej piersi gdy zniżył się by ją tkliwie pocałować.
Nic, co dzieje się między nami nie może być niczym innym jak tylko pięknem, kochanie, zapewniał. Nic. Zwłaszcza coś takiego.
Wiem. Tylko tak trudno było wyjaśnić...
- Nie było trudno – odpowiedział kładąc się całym ciałem na niej. Był tak bardzo pobudzony gdy naciskał sobą na jej udo. Przesunęła się wygodnie, szybko wyciągnęła mu koszulę ze spodni i włożyła ręce pod materiał, chcąc czuć go bliżej. Dotykała rozpalonej skóry – gorętszej niż zwykle, tym bardziej, że noc była taka chłodna. Prowadziła dłonie wzdłuż pleców, czuła pod nimi napięte mięśnie.
Wsunął udo między jej nogi, oparł się mocniej i objął ją czule pod plecami. Mościła się pod nim, pamiętając jak bardzo tęskniła za dotykiem jego nagiej skóry na sobie. Nareszcie. Napierał biodrami całując chciwie...tak zachłannie. Języki gwałtownie do siebie przylgnęły, pożądanie zaczęło intensywnie rosnąć.
Jezu, ale jesteśmy napaleni, jęknęła bezwiednie, nie mogąc się opanować. Max znieruchomiał i usłyszała przy policzku głęboki, gardłowy śmiech.
- Mówisz to w taki sposób, że teraz ja czuję się speszony.
- Max!
- Ale to stwierdzenie jest piekielnie podniecające – mruczał, całując delikatną skórę poniżej szyi, przesuwając językiem wzdłuż obojczyka.
A ta flanelowa piżama jest niepotrzebna, tłumaczył rozpinając ją szybko Zupełnie niepotrzebna.
Czuła muskanie ciepłych palców na mostku kiedy rozchylał ją szeroko. Opadła na boki wystawiając ją na chłód zimnego powietrza i w ciemnościach usłyszała jak łapie miękko oddech. Pochylił się przesuwając ustami po wypukłości piersi, otulając wargami nabrzmiałą brodawkę. Pieścił ją językiem, gorącym oddechem owiewał skórę.
Twoja koszula, Max, nerwowo zaczęła rozpinać guziki. Czuła na sobie jego szeroką klatkę piersiową, rozgrzewał ją a serce wybijało gorączkowy rytm przy jej sercu...i przysięgłaby, że biją teraz razem w zwariowanej harmonii.
Max był w stanie tylko zamknąć oczy i upajać się nią...wirowało mu w głowie od doznań jakie w nim wzbierały. I nawet teraz, kiedy wiedział co nimi kierowało – objawione tak wyraźnie – bolesne pożądanie męczyło go jeszcze bardziej.
Sięgnął w głąb ich dusz, gotowy do jednoczenia...by głęboko i ostatecznie się zespolić. Otworzyli się do siebie chwilę wcześniej, zatrzymało ich tylko onieśmielenie poznaną prawdą ...więc teraz pochwycił ją i oto miał przed sobą. Cała ona...i patrzył na zachwycającą barwę jej duszy. Z pewnością nie składała się z jednego koloru ale wielu, nakładających się na siebie – i także ją czuł – bo ich dusze od dłuższego czasu migotały razem.
Powstrzymał ruch bioder i zagubił się w rozkoszy. To było odurzające, pierwotne...i zmysłowe jak diabli. Duchowe i święte. Tyle przeżyć na raz, tak intensywnych, że nie potrafiłby ich nawet wyrazić.
Mógł jedynie ciężko westchnąć kiedy czuł jak splatają się razem, jak jednoczą; oddychać krótkimi zachłyśnięciami jeszcze i jeszcze... tak zaspokojony, tak ukochany. To zawsze z nim robiła Liz.
Ale teraz ciało desperacko zaczęło się dopominać odreagowania i pociągnął ją na siebie. Zdjął jej spodnie wzdłuż bioder, wsunął palce w jedwabną bieliznę. Była wilgotna i ciepła, tak zachwycająca gdy ją pieścił. Drugą ręką przytrzymywał ją za pośladki i pochłaniał wargami usta. Poczuł małą, spragnioną dłoń błądzącą przy pasku. Palce nacierały niżej, gładziły brzuch, tak daleko jak mogła dotrzeć do niego przez spodnie, więc przetoczył ją na bok. Teraz ręka bez przeszkód powędrowała jeszcze niżej, naciskając i pocierając go gorączkowo. Ta pieszczota wydobyła z niego krzyk, który tłumił chowając twarz w jej gęstych włosach.
Max...proszę. Chcę więcej, dyszała.
Szybko rozpiął spodnie i kiedy ona zsuwała je w dół, on rozebrał ją do końca. Podjęła przerwaną pieszczotę, obejmując go mocno i nie był w stanie o niczym innym myśleć, poza jednym, Boże...moja słodka Liz...Liz...Liz.
Uspokoił jej rękę, błyskawicznie ściągnął spodenki, inaczej byłoby po wszystkim zanim się jeszcze zaczęło.
Położył się na nią, wniknął tak łatwo. Pożądanie uczyniło ją śliską i drżała kiedy ją sobą wypełnił. Tworząca się między nimi energia była nieprawdopodobnie intensywna, przewyższała wszystko co Liz do tej pory pamiętała, piętrzyła się i gromadziła, kiedy szli razem dalej.
Ta noc była czymś w rodzaju wierzchołka, jakimś punktem kulminacyjnym, i kiedy zaczął zadawać pchnięcia, coś zaczęło wzbierać. Wszystko co mogła zrobić to odpowiedzieć mu tym samym, napierając na niego mocno, pragnąc jeszcze więcej – jak gdyby mogło być coś więcej poza tym co sobie dawali. A przecież dusze zostały zespolone...a teraz pozostawało tylko fizyczne wyzwolenie.
Więcej...chcę więcej...więcej, te słowa wybijały się w jej głowie jak monotonny śpiew. Ogromny zawód, bo pomimo że szybko dostosował się do jej pragnienia, czuła że to nie wystarczy. Nigdy nie potrzebowała go tak bardzo jak teraz. Nigdy. I z tego jej rozpaczliwego pożądania zaczęło wyłaniać się coś niesłychanie pierwotnego, coś nieziemskiego.
Coś zupełnie obcego.
Max wcisnął twarz w jej włosy, Ja też to czuję, krzyknął, Ja także.
Owinęła go nogami, przyciągając bliżej, głębiej.
I wtedy dzika, obca istota zawyła w niej przytłaczając zmysły. Max ją zmieniał – przekształcał. Dyszała miękko, jeszcze i jeszcze, kiedy zanurzał się w niej uderzając gorączkowo. Nigdy nie byli tak gwałtowni wobec siebie, tak pierwotni w swoim pożądaniu.
Dziwna energia – nigdy takiej nie czuła – zaczęła się w niej głęboko zbierać, wirować, przelewać przez ciało.
- Zillia – jęknął powoli przy jej uchu a rosnąca energia spotężniała. Nawet nie pytała dlaczego ją w ten sposób woła, nawet nie myślała, że może jest częścią tego rytuału. Czasami zwracał się tak do niej, w chwilach najczulszych. Ale teraz, jak rozumiała, było inaczej – w tym momencie stawali się całkowicie inni, obcy i zupełnie nieludzcy – Zan – szepnęła mu do ucha a on drżał w jej ramionach. Poczucie tego imienia na wargach sprawiło jej radość i znowu wyszeptała jak w modlitwie - Zan...
Jakby coś obcego zaczęło przedzierać się przez nią i poczęła miękko dygotać. Max kołysał ją w ramionach, tulił do siebie, łagodząc ruch bioder. Czuła go w sobie, wypełniał ją sobą zupełnie, pomimo, że był tak spokojny.
Dreszcze, początkowo delikatne wstrząsały nią coraz mocniej...teraz drżała tak, że niemal nie potrafiła nad tym panować. Z niepokojem patrzył jej w oczy. Potrząsnęła głową, ciężko przełykając – Nie, Max...nic mi nie jest...idź dalej - Nie mogła powiedzieć nic więcej bo prądy przebiegały przez nią i ją męczyły.
- Zan – poprawił z niskim jękiem i ledwie rozpoznawała jego głos, był aż gęsty z emocji.
Strach zaczął przytłaczać jej myśli, i znów uważnie jej się przyglądał. Gdzieś głęboko, w bursztynowych oczach jarzyło się coś, czego nigdy wcześniej nie widziała, a jego oddech rósł, stawał się coraz cięższy i rozszalały.
Opuszkami palców gładziła miękki, gorący policzek. Silny rytm ciała stał się wolniejszy, poruszał się w niej łagodnie, chociaż pożądanie dziko narastało.
- Zillia – jęknął jej do ucha - Nie rozumiesz, najdroższa ?
Płakała, bo pojęła co się stało a on instynktownie także to wiedział.
- Budzimy się, kochanie – odetchnął jej w szyję. Z łkaniem wplotła palce w jego miękkie włosy – teraz już tak bardzo potargane.
Wspomnienia błyskały szybko, jedno po drugim.
Wielkie, złociste pole energii, nuciło wokół niej, i otulając...kochało ją. Złote światło było tak znajome...jak Max, i jego energia tylko strzelała przez nią, dookoła niej, podobnie jak wtedy, kiedy kochali się poprzez ich dusze. Ale to nie był Max – wydawał się kompletnie inny...to był Zan. I widziała parę pięknych, ciemnych oczu, wielkich i pełnych uczucia – bezdennych w swoich czeluściach, i tak obcych. Nie skupiała się na innych cechach, tylko na wspomnieniu tych wielkich, czarnych oczu, wypełnionych miłością do niej. Tak nieludzkich, tak niepodobnych do niczego co widziała w tym życiu, aż zapierały oddech.
Otworzyła oczy, pragnąc się w nich odnaleźć i zapatrzyć, i natknęła się na wzrok Maxa. Jednak rozpoznała w tych ślicznych, bursztynowych głębiach dokładnie to samo – wyraźnie coś w nim się zmieniało. Bardzo delikatnie położył dłoń między jej piersiami, pod rozsuniętymi palcami biło jej serce i poczuła jak coś z niej uwalnia. Otwórz.
Co on jej robi ?
Niespodziewanie wspomnienia znów przelały się przez nią i zobaczyła go w kształcie płonącej energii. Ale zaraz dostrzegła drugą sylwetkę – swoją – i wpatrywała się jak spotykają się te dwie ściany ognia, jak podrywają się w górę i z rykiem tworzą szalejący płomień. Zachłysnęła się oddechem bo w tej chwili coś odmieniało się w ich duszach. Miała wrażenie, że nawet łzy ją palą od nagromadzonej energii, wytryskujące nagle jak fala uderzeniowa.
Max oderwał dłoń od jej piersi, objął ją wsuwając ręce pod plecy bo wszystko pulsowało w nim i pędziło z porażającą siłą. A ona mogła jedynie krzyczeć, ciągle i ciągle, kiedy rozkosz przedzierała się przez nią i gdy jego ciałem wstrząsały dreszcze. Poczuła w sobie wylewające się ciepło – i nawet to miało posmak niezwykłości – lekko ją parzyło.
A kiedy było po wszystkim, płakała z ulgą w jego ramionach. Nie była już tą samą kobietą – jej mąż przeprowadził ją na drugą stronę i oddzielił od tamtej mocno. Wreszcie.
Liz Evans była teraz bardziej obca niż kiedykolwiek w życiu.
Cdn.